Posługując się językiem propagandowym dzisiejszej władzy Platforma Obywatelska to partia która osiem lat temu podpaliła Polskę. Czymże jest krytyka uczciwości wyborów (i to bezspornie skandalicznie przeprowadzonych) przez opozycję, w zestawieniu z tym że bez żadnego dowodu oskarżano rząd (także z trybuny sejmowej) o zakładanie dziesiątków nielegalnych podsłuchów, oskarżano ministra sprawiedliwości o niszczenie komputerów w których były dowody na przestępczą działalność rządu czy konsekwentnie informowano społeczeństwo o masowych aresztowaniach działaczy opozycji o szóstej nad ranem?
Bardzo mnie frapuje w ostatnich tygodniach ironia z jaką przeciwnicy PiS-u pytają o konkretne dowody fałszerstw i nawet jedna piąta nieważnych głosów czy przeszło tysiąc już zgłoszonych do sądów protestów wyborczych, nie jest w stanie zachwiać ich dobrego samopoczucia. Czy siedem lat temu z równą determinacją żądali konkretnych dowodów na choćby jeden z 54 nielegalnych podsłuchów o jakie opozycyjna wówczas Platforma oskarżała rząd Jarosława Kaczyńskiego? Czy żądali odpowiedzi na pytanie kogo spośród tych rzekomo wielu działaczy publicznych, CBA, ABW czy Policja wyciągnęła z łóżka o szóstej rano?
Inną sprawą było powszechne przekonywanie społeczeństwa, o tym że sytuacja gospodarcza i finansowa państwa to śmiertelny lot ku ziemi i, jak to ujmował Donald Tusk „każdy dzień władzy braci Kaczyńskich to dzień stracony dla Polski”. Co prawda patrząc dziś na ówczesne dane o sytuacji gospodarczej, finansowej czy nawet dynamice stopy bezrobocia, trudno nie spytać o jakim państwie mówił wtedy Tusk, bo prawdopodobnie – ujmę to dyplomatyczne – przedstawiono mu dane jakiegoś innego kraju bo na pewno nie Polski. Niechybnie , podobnie jak Ewę Kopacz w kwietniu 2010 roku, ktoś go musiał wprowadzić w błąd.
Te wielomiesięczne i niczym nie poparte oskarżenia, bez nawet jednego dowodu, doprowadziły do pełnego przejęcia władzy przez Platformę w wyborach 2007 roku. Polacy byli przerażeni PiS-em. Gazeta Wyborcza i media wspierające Platformę upewniały swoich czytelników że Polska pod rządami PiS-u jest postrzegana w Europie jako nowe państwo faszystowskie które po siedemdziesięciu latach będzie w regionie traktowane jako ładunek wybuchowy podłożony pod europejską demokrację – że będzie izolowane i marginalizowane, a do polskiego rodowodu po prostu wstyd się będzie przyznać.
Afera korupcyjna przy przekształcaniu gruntów rolnych na tereny inwestycyjne, która przypieczętowała koniec koalicji PiS-u, z Samoobroną i LPR-em, była lokalnym nadużyciem władzy w jednym ministerstwie. Gdyby traktować ją jako wyznacznik standardów odpowiedzialności politycznej to od wiosny 2008 roku mielibyśmy już co najmniej cztery dodatkowe kampanie wyborcze – pierwszą po „przejmowaniu majątku” placówek służby zdrowia przez „swoich ludzi” z pomocą posłanki Sawickiej, drugą po aferze hazardowej, trzecią po aferze korupcyjnej przy informatyzacji ministerstw a czwartą po prywatyzacji Małopolskich Sieci Szerokopasmowych. Nie wspominając już nawet o postępowaniu rządu przed i po tragedii smoleńskiej, bo to jest cały osobny rozdział i to niezależnie od tego czy w Smoleńsku doszło do zamachu czy też nie.
A mimo wszystko nikt po „aferze gruntowej” nie nazywał złożenia wniosku Platformy o votum nieufności dla wszystkich 17-tu ministrów i obaleniu rządu w porozumieniu z SLD „podpalaniem Polski”, „zamachem na demokrację” czy „zamachem stanu” na demokratycznie wybraną władzę państwa. Nikt nie dostrzegał że dokonano też skoku na miliardy unijnych dotacji z nowego budżetu 2007-2014. Nikt nie wysyłał Ryszarda Kalisza na badania psychiatryczne za postulaty aby Jarosława Kaczyńskiego i Zbigniewa Ziobrę postawić przed Trybunałem Stanu za „wprowadzenie złej atmosfery” którą można by podciągnąć pod delikt konstytucyjny ułatwiający wykluczenie jakichś grup społeczeństwa. Przeciwnie – w tym samym czasie z satysfakcją cytowano słowa Radosława Sikorskiego że „jeszcze dorżniemy watahy”. Oczywiście kogoś na posady zwolnione po owych „dożynanych watahach” było trzeba mianować i działacze nowej władzy PO i PSL-u w całej Polsce doskonale o tym wiedzieli.
Wszystko można powiedzieć i do wszystkiego można dorobić propagandę – to wyłącznie kwestia uczciwości. Taka już pokusa intelektu. Można Donalda Tuska promować jako twardego gracza w polityce z Rosją, można Ewę Kopacz lansować jako profesjonalistkę przedkładającą dobro społeczeństwa,(a przede wszystkim tej najbardziej potrzebującej pomocy jego części) , ponad interesy polityczne, można nawet Radosława Sikorskiego mianować Marszałkiem Sejmu twierdząc że to człowiek który zaskarbi sobie szacunek i zaufanie wszystkich sił politycznych w parlamencie. Można kobietom pracującym fizycznie przedłużyć pracę o siedem lat albo przelać oszczędności emerytalne z prywatnych funduszy na ratowanie państwowego systemu. Można ścigać opozycję za osiem złotych wydane z służbowej karty za dorsza i nie dostrzegać tysięcy złotych płaconych firmowymi kartami za wystawne prywatne obiady w ekskluzywnych restauracjach. Można nawoływać do pogardy i twierdzić że buduje się tolerancję i wzajemny szacunek. Wszystko można powiedzieć, wszystko można wyemitować, poprzycinać i posklejać. Do wszystkiego da się dorobić teorię a nawet filozofię. I na oczach społeczeństwa ubić na tym interes polityczny.
Ale Platforma Obywatelska nie uwzględniła w swym planie tego, że nie da się ogłupić i zaślepić propagandą całego społeczeństwa. I w tych milionach ludzi ta bezkarna bezczelność zrodzi przede wszystkim poczucie bezradności. I to właśnie ta bezradność i poczucie niesprawiedliwości kiedyś wybuchnie. Być może kiedy skończą się unijne pieniądze którymi dziś kupuje się ludzi, a być może kiedy nie będzie się dłużej dało już utrzymywać armii urzędniczej i będzie trzeba swój elektorat potraktować tak jak pozostałą część społeczeństwa. Ale ogień pod ten pożar podłożono zimą 2007 roku.