waw75 waw75
2794
BLOG

Demokracja w Polsce będzie zanikać

waw75 waw75 Społeczeństwo Obserwuj notkę 102

Jeśli uznamy, że tylko jedno środowisko ma kwalifikacje – zarówno merytoryczne jak i intelektualne – do sprawowania władzy, to uznajemy tym samym że demokracja przestała nam być potrzebna. Odpowiedzialność polityczna siłą rzeczy przestaje istnieć bo skoro nie ma lepszych w jakiejś dziedzinie to kto posiada kompetencje aby rozliczyć rządzących?

Podstawą funkcjonowania demokracji jest bowiem nie tylko możliwość wybierania ale przede wszystkim uznanie prawa do objęcia władzy przez reprezentację każdego środowiska reprezentującego jakąś większościową część wyborców. Paradygmat demokracji polega właśnie na tym, że każdy ma szansę rządzić jeśli tylko znajdzie większość która mu powierzy tą misję. Nie ma grup mających wyłączność – na przykład z powodu koneksji rodzinnych , tytułów rodowych czy przynależności do warstwy społecznej. Tą zasadę nowoczesne społeczeństwa ustaliły jako aksjomat po zakończeniu II wojny światowej. Nie ma też grup mających wyłączne prawo sprawowania władzy tylko ze względu na kolektywizm polityczny czy pochodzenie społeczne – uznaniem tej zasady szczycimy się podobno po przełomie 1989 roku. Nie tylko każdy uprawniony może głosować ale przede wszystkim, każdy uprawniony może kandydować i ma szansę wygrać.

Polska scena polityczna, a przede wszystkim debata publiczna po 2007 roku całkowicie przemodelowała optykę demokracji. Przede wszystkim nakreślono kontrastowo część społeczeństwa – zwaną „moherami” lub „pisiorami” którzy, pomijając wszystko inne, nie mają prawa sprawować władzy. I nawet jeśli ludzie szufladkowani w tych kryteriach wygraliby jakiekolwiek wybory to w dużej części społeczeństwa zakodowano aksjomat że wszelkimi – prawnymi lub bezprawnymi – metodami należy tej części społeczeństwa uniemożliwić sprawowanie władzy. Dziś nikt nawet nie kryje że w przypadku ewentualnego zwycięstwa w wyborach w 2015 wszystkie siły polityczne z prezydentem na czele zrobią wszystko aby nowy rząd storpedować i zmusić do rezygnacji z misji rządzenia.

Największą patologią obecnego systemu w Polsce jest to, że wytworzono nową tożsamość klasy rządzącej – czyli tej mającej wyłączność do sprawowania władzy w państwie. Kołem zamachowym tej patologii była retoryka wręcz antropologicznej pogardy jaką posługiwano się w latach 2006 – 2007 w celu obalenia rządu Prawa i Sprawiedliwości. Dziś być może trudno już w to nawet uwierzyć ale oskarżenia o choroby psychiczne, alkoholizm, zaburzenia seksualne czy pogarda z powodu ułomności anatomicznych były wtedy na porządku dziennym. Nie wspominając nawet o tym że - choć dziś żąda się dowodów na fałszowanie wyborów samorządowych – wtedy bez żadnych dowodów oskarżano rząd o zakładanie nielegalnych podsłuchów, wywlekanie przeciwników politycznych o szóstej nad ranem czy celowe doprowadzanie ludzi do śmierci samobójczej. I zarzuty te wypełniały przez wiele miesięcy całą treść kampanii antyrządowej. Nakreślano bowiem czarno – biały obraz części społeczeństwa, która powinna zostać de facto pozbawiona praw publicznych.

 

Było to o tyle niebezpieczne, że nakreślono w ten sposób w świadomości dużej części społeczeństwa warstwę społeczną czy wręcz rasę obywateli, którzy nie mają prawa sprawować władzy i nigdy tego prawa nie mają szansy dostać. O ile retoryka zwolenników IV RP oscylowała wokół rozbicia grup interesów i odsunięcia od wpływów ludzi dawnego układu zależności, o tyle retoryka środowisk Platformy Obywatelskiej skupiła się na projekcji ułomności intelektualnych, mentalnych czy deficytów zdrowotnych u rywali politycznych.

Zaprojektowano warstwę społeczną, która nie ma prawa do decydowania o swoim funkcjonowaniu w społeczeństwie, nie jest zdolna do zorganizowania swojego funkcjonowania w tkance społecznej i zawodowej, a wszelkie próby ubiegania się przez nią o swoje racje to atak zrodzony z bezradności wobec kompleksów niższego potencjału intelektualnego. Choć wbrew pozorom to zjawisko uniwersalne od wielu stuleci. Systemy polityczne się bowiem zmieniają ale mechanizmy relacji międzyludzkich pozostają niezmienne. W każdej wspólnocie zawsze będą bowiem grupy chcące podporządkować sobie resztę, czerpać korzyści z jej pracy czy posiadać dostęp do komfortu który nie jest dostępny wszystkim. Nie wymyśliła tego ani Platforma ani dzisiejsze media - niemniej jednak zlikwidowano te mechanizmy demokratyczne które przed takimi pokusami chronią. 

Nie jest prawdą że po 2007 roku scena polityczna w Polsce się spolaryzowała. Wręcz przeciwnie - dwa największe obozy polityczne wypełniły przestrzeń zarówno po swoich skrajnych skrzydłach (PiS wchłonął część środowisk dawnego ZChN i późniejszego LPR, Platforma zaś przejęła część elektoratu lewicowego), jak i w otoczeniu elektoratu centrowego. I mimo zwiększenia masy uderzeniowej, w obu tych partiach są dziś ludzie którzy jeszcze przed 2007 rokiem uważali się wręcz za wrogów ideologicznych. Trudno też wątpić w to, że prędzej czy później te podziały nie odżyją. Mimo wszystko jednak to nie różnice światopoglądowe dzielą dziś znaczną część elektoratu PO i PiS ale agresywna retoryka jaką zaprojektowano na potrzeby obalenia rządu Kaczyńskiego a później zmiany na stanowisku Prezydenta RP. Jakiekolwiek formalne porozumienie PiS-u z PO wielu wyborców tej drugiej partii uznało by za mezalians klasy rządzącej z klasą zarządzaną. Elektoraty tych partii dzieli dziś przede wszystkim pogarda z jednej strony i poczucie krzywdy z drugiej.

Wszyscy na tym konflikcie tracą. Jedyną grupą polityczną która może mówić o korzyściach jest tu PSL, który dostąpił swoistego awansu społecznego do klasy rządzącej. Partia która zwykle obejmowała wyłącznie resorty związane z rolnictwem czy ochroną środowiska, a w regionach posady w agencjach i spółkach publicznych, mimo realnie nieznacznego wpływu na kierowanie państwem dostała szansę kształtowania wizerunku jako klasa rządząca. Choć wiązę się to oczywiście z utratą wygodnej skąd inąd strategii partii obrotowej którą ludowcy stosowali od dekad. Kluczowe było tu niewątpliwie objęcie przez Waldemara Pawlaka i kontynuowanie przez Janusza Piechocińskiego teki ministra gospodarki. To było motorem napędowym zmiany wizerunkowej tej partii. Dziś PSL z przaśnej partii rolników wizerunkowo awansował do partii kadry zarządzającej i nie jest wykluczone że pewna część dzisiejszych wyborców Platformy z czasem uzna ludowców za część swojego środowiska, przekazując jej swój głos w wyborach. PSL będzie bowiem konserwatywną częścią klasy której należy się władza a jednocześnie pozostanie ostrym przeciwnikiem warstwy która do władzy nie ma prawa.

Przede wszystkim jednak PSL nie będzie stanowił wyłomu w postdemokratycznym systemie, jako zbudowano dziś w Polsce. Systemie w którym połowę społeczeństwa uznano za niezdolnych do korzystania w praw obywatelskich a ich reprezentację polityczną za środowisko uczestniczące w wyborach jedynie z powodów fasadowych, ponieważ zarówno obecna klasa zarządzająca jak i służby specjalne, media czy urzędujący prezydent nawet po jej zwycięstwie w wyborach nie przekażą jej sterów władzy. Partia ta spotka się także z kolektywną odmową jakiejkolwiek współpracy, a nawet obywatelskim nieposłuszeństwem całego środowiska zatrudnionego dziś na publicznych posadach. Ewentualną możliwością współpracy politycznej będą wyłącznie środowiska skrajne i skompromitowane, które jednocześnie od lat głoszą agresywną retorykę wobec samego PiS-u. Niewątpliwie więc nawet  jeśli ta współpraca dojdzie do skutku, to będzie ciągiem stałych konfliktów i rywalizacji. Tak jak to miało miejsce na przełomie roku 2005 i 2006 kiedy PiS mimo nieodległych deklaracji współpracy został przez Platformę i jej środowisko zmuszony do współpracy z LPR-em i Samoobroną, a  następnie zwalczany żądaniem wzięcia odpowiedzialności za wszelkie  poczynania koalicjantów.

Najbardziej jednak niebezpieczne jest nie to, że taka partia będzie rządzić a inna będzie w opozycji, ale to że w samym społeczeństwie zaszczepiono paradygmat ograniczenia demokracji i przyzwolenia na funkcjonowanie społecznej klasy rządzącej. To regres cywilizacyjny. Po niemal dekadzie funkcjonowania tego systemu można już zauważyć jakie skutki przynosi to dla społeczeństwa. Nawet w samorządach szansę na zdobycie doświadczenia i piastowania jakichkolwiek funkcji w terenie mają wyłącznie ludzie związani z władzą. Przedstawiciele opozycji – nawet niezwiązani strukturami partyjnymi – mimo dobrego wykształcenia i doświadczenia w samorządzie kończą swoje CV na dorobku prywatnym i co najwyżej zasiadaniu w radzie miasta czy powiatu. Projektowanie klasy zarządzającej mającej jedyne kwalifikacje i prawo do sprawowania władzy postępuje parabolicznie.

Na demokrację być może nie ma już w Polsce … przyzwolenia. 

waw75
O mnie waw75

po prostu chcę rozumieć

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Społeczeństwo