waw75 waw75
1449
BLOG

Jest taki trynd że idziemy we wiatraki

waw75 waw75 Gospodarka Obserwuj notkę 48

Zgoda na zapewnienie blisko trzydziestu procent energii ze źródeł odnawialnych była podyktowana względami politycznymi – teraz jednak czas na realizację – czyli upychanie wiatraków wszędzie gdzie tylko wieje i jest trochę miejsca. A przede wszystkim tam, gdzie mieszkańcy się w porę nie zorientują co powstaje kilkaset metrów od ich domu.

Problem budowy elektrowni wiatrowych w Polsce to temat na wielodniową debatę, a i tak pewnie nie udałoby się ogarnąć całości. Począwszy od braku ustaw dotyczących dystrybucji wyprodukowanej w ten sposób energii, poprzez powszechne zjawisko montowania w Polsce starych, używanych, , głośnych i mniej wydajnych urządzeń których z ulgą pozbywają się Niemcy i Duńczycy, po wpływ jaki elektrownie wiatrowe mają na zdrowie i samopoczucie mieszkańców okolicznych terenów.

Niezwykle ciekawe jest jednak to, że państwo, które w obszarze inwestycji budowlanych jest dziś znacznie bardziej opresyjne i totalitarne niż w najczarniejszych etapach PRL-u, w przypadku wiatraków nagle pokazuje swoją przyjazną twarz. To niezwykle frapujące, bo w Polsce istnieje dziś mocne wsparcie państwa dla inwestycji wiatrowych przy jednoczesnym pogłębiającym się reżimie biurokratycznym narzucanym na obywatela chcącego wybudować dom mieszkalny dla swojej rodziny, albo dokonać choćby niewielkich zmian w domu który już stoi od wielu lat. Jakby powiedział klasyk: „trzeba być ślepym żeby nie zauważyć” że od lat mamy do czynienia z jakimś politycznym dealem między lobbystami i inwestorami energetyki wiatrowej a państwem – od poziomu gmin i powiatów po gabinety ministrów infrastruktury czy ochrony środowiska.

Jeśli obywatel, chcący wybudować dom dla swojej rodziny, podczas trwania budowy zdecyduje się, bez zgody państwa, dołożyć jeden pustak i wybudować budynek wyższy o 25 centymetrów w stosunku do projektu, to musi się liczyć z poważnymi konsekwencjami. Państwo mu tego nie daruje. Nadzór Budowlany – jeśli wychwyci tą potworną niesubordynację  - nałoży na niego karę co najmniej kilkunastu tysięcy złotych i dodatkowo zmusi go do wykonania dodatkowego projektu. Dlaczego? – bo jeśli państwo zgodziło się na wybudowanie budynku o wysokości dajmy na to 7 metrów, a teraz budynek ma 7 metrów i 30 centymetrów to może bardzo znacznie wpłynąć na okoliczny krajobraz, popsuć widok sąsiadom, zasłonić im słońce i zaburzyć ład architektoniczny okolicznej zabudowy.

Co innego jeśli mamy do czynienia ze stumetrowej wysokości wiatrakiem, albo zespołem kilku takich wiatraków. Kiedy czytamy raporty oddziaływania na środowisko, to dowiemy się że według ekspertów przygotowujących tego typu opracowania, na potrzeby inwestorów, nawet kilka słupów o wysokości trzech dziesięciopiętrowych wieżowców, jeden na drugim, ani obracające się gigantyczne śmigła o długości szkolnego boiska, absolutnie nie wpłyną w żaden sposób na krajobraz łąk, pól i lasów.

Twierdzenie jednak, że to oddolna życzliwa inicjatywa urzędników w powiatowych wydziałach architektury byłoby, delikatnie mówiąc, naiwnością i ignorancją. Ich postępowanie jest efektem ustawodawstwa narzuconego z poziomu ministerstw. Trudno bowiem inaczej wytłumaczyć fakt, że budowa stumetrowej wieży, emitującej hałas rzędu 100 decybeli w odległości, na przykład trzystu metrów od zabudowań jest możliwe i nie ma negatywnego wpływu na życie ludzi, bo tak orzekł raport opracowany przez firmę wynajętą przez faceta któremu zależy żeby ten wiatrak zarabiał dla niego pieniądze.

Według różnych szacunków minimalna, bezpieczna odległość od zabudowań dla różnych typów i wysokości wiatraka a także innych kryteriów jak np. kierunki wiatru, ukształtowanie terenu czy zalesienie, określana jest od 500 metrów do 2 kilometrów. W Polsce realnie wygląda to jednak tak, że jeśli istniejące domy mieszkalne są oddalone 500 metrów od planowanej elektrowni wiatrowej to z raportu wychodzi, że strefa oddziaływania to promień 480 metrów, a jeśli ludzie mieszkają 350 metrów od planowanego wiatraka to promień ten wynosi np. 330 metrów. Innymi słowy raport najczęściej „wychodzi” tak jak ma wyjść żeby wiatrak wybudować. A jak ktoś protestuje, to się go traktuje jak oszołoma, który nie rozumie problemów współczesnego świata, i macha mu się przed oczami obliczeniami ukazującymi jak bardzo opłacalna jest energia wiatrowa wobec dajmy na to węglowej. Sęk w tym, że na łące za jego płotem nikt nie planuje budowy elektrowni węglowej bo chroni go od takiej inwestycji wianuszek stref ochronnych, tylko kilkadziesiąt stumetrowych wiatraków – a o tym czy będą one dla niego szkodliwe czy nie decyduje raport zlecony i kupiony przez biznesmena chcącego na tym wiatraku zarabiać. Bo tak zdecydowal minister. 

Wykonywanie obliczeń rozchodzenia się hałasu, drgań czy pola elektromagnetycznego, to rzecz niezwykle skomplikowana i wymagająca specjalistycznego sprzętu pomiarowego. Trudno zweryfikować wyniki takich badań. I niewątpliwie najkorzystniej byłoby opracować rozporządzenie ministerialne określające minimalne strefy oddziaływania wiatraków. Nawet jeśli na przykład lokalne ukształtowanie czy zalesienie terenu trzeba brać pod uwagę indywidualnie. Nie idzie tu przecież o komfort przedsiębiorcy planującego budowę wiatraka ale przede wszystkim o bezpieczeństwo, zdrowie i interesy mieszkańców ktorzy na tym terenie już mieszkają, są włascicielami terenu czy wychowują tam swoje dzieci. Wydanie tego typu sztywnych norm prawnych – w uwzględnieniem badań wykonanych na uczelniach, nawet z zamierzonym zapasem bezpieczeństwa – wydaje się naprawdę najbardziej oczywiste. Podobnie jak oczywiste jest na przykład ujęcie w sztywne ramy zakresów pasa ochronnego cmentarzy (a nie uzależnianie ich od badań przepuszczalności gruntu) czy sztywne normy w określaniu odległości od punktów odwiertu gazu (a nie na podstawie analizy uksztaltowania terenu) , czy przebiegu linii wysokiego napięcia. Wszędzie tam państwo przyjęło sztywne ramy odległości ochronnych aby chronić zdrowie okolicznych mieszkańców. Dlaczego w przypadku elektrowni wiatrowych przyjęło inne rozwiązania, i to w sytuacji kiedy w wielu miejscach w Polsce dochodzi do bardzo ostrych protestów mieszkańców, trudno wytłumaczyć. Umyto ręce przyjmując jedynie, że hałas dochodzący do zabudowań musi wynosić 55 decybeli w dzień i 45 decybeli w nocy. I jeśli biznesmen rynku energetycznego zleci raport w którym praktycznie nieweryfikowalne na poziomie powiatu, dane pokażą że hałas o natężeniu 100 decybeli i emitowany na wysokości 100 metrów nad ziemią, straci swoją moc o ponad połowę w miejscu gdzie stoją najbliższe domy mieszkalne, to sprawa jest czysta i elektrownia powstaje.

Problem budowy elektrowni wiatrowych w Polsce, coraz bardziej obrazuje też relacje państwa i społeczeństwa. Mówiąc najprościej, ludzie widzą, że jeśli zapada decyzja polityczna, na przykład o zapewnieniu 27 procent energii ze źródeł odnawialnych, to władza nie będzie się liczyła z poszanowaniem praw obywateli i jest gotowa narzucić dowolnie dziurawe przepisy aby swoje zamierzenia zrealizować. I ta nieufność będzie postępować. Choćby z jednego powodu: kiedy powstaje wiatrak to badania hałasu, drgań czy pola magnetycznego, prowadzi się jedynie w oparciu o hipotezy i analogie bo źródło emisji jeszcze przecież nie istnieje. Kiedy jednak inwestycja powstanie to te same pomiary i obliczenia na konkretnym terenie, będą już prowadzone w oparciu o realną i istniejąca emisję istniejącego urządzenia. I jestem pewien że w wielu przypadkach okaże się, że co prawda wiatrak mógł powstać 300 metrów od istniejących zabudowań, ale po jego powstaniu wszystkie pomiary hałasu i drgań prowadzone na istniejącym już obiekcie pokażą, że z budową nowego domu, biura czy przychodni będzie się trzeba od niego odsunąć ponad pół kilometra. A wtedy władza nie obejmie już obywatela taką życzliwością jaką dziś obdarza lobby energetyki wiatrowej. 

waw75
O mnie waw75

po prostu chcę rozumieć

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Gospodarka