waw75 waw75
1537
BLOG

Czy Bóg jest nam jeszcze potrzebny

waw75 waw75 Religia Obserwuj temat Obserwuj notkę 88

Żyjemy w Europie współczesnego Oświecenia. W okresie powrotu do racjonalizmu, dewaluacji wiary jako narzędzia do „uprawiania” i rozumienia swojego życia. A nade wszystko w okresie poszukiwania wszelkiego porządku wyłącznie w racjonalnym - biologicznym, fizycznym czy matematycznym systemie. Niewątpliwie także w okresie rozkwitu humanizmu i antropocentryzmu, choć z redefinicją ludzkich potrzeb.

Po zbrodniach Holocaustu, komunizmu, faszyzmu, pogromie Ormian, głodzie na Ukrainie, masakrach ludności cywilnej na Bałkanach, w Somalii czy Sudanie, po rozlicznych klęskach żywiołowych, trzęsieniach ziemi, tsunami czy osuwiskach błota świat się jednak nie skończył. Nie kończy się także po żadnej tragedii cierpienia ani obok nas ani na końcu świata. Żadna „Ręka Opatrzności” nie daje schronienia ani nie udziela odszkodowania. Wiara się więc dewaluuje, powoduje odczucie zawodu i bezużyteczności. Stała się kolejną doktryną filozoficzną która miała porządkować świat i życie ludzi ale się nie sprawdziła. Wulgaryzując – stała się jak leczenie kataru, który dzięki temu trwa tylko siedem dni a nie cały tydzień. Jest więc obojętna i nawet jeśli daje nadzieję to nadzieja ta jest postrzegana jako oszustwo.

Z drugiej strony jednak wiara, czy tego chcemy czy nie, w niezwykle racjonalny sposób porządkuje i wyjaśnia stały porządek życia. A także uspokaja je i pomaga nim kierować. Odrzucenie wiary zawęża przecież postrzeganie czasu jaki mamy do dyspozycji jedynie do czasu ziemskiego życia. Zaczyna się nam coraz bardziej spieszyć, jesteśmy spóźnieni - z wiekiem coraz bardziej. Mamy poczucie bezpowrotnego przepuszczania kolejnych okazji i coraz bardziej dojmującego przemijania. Odrzucenie wiary siłą rzeczy wpędza nas w poczucie kompleksu wieku średniego. Łamiemy zasady, z czasem poświęcamy zaufanie, wierność, cierpliwość, empatię – nie możemy wszak tracić czasu którego nikt nam nie zwróci. Musimy wciąż wykorzystywać okazje i nadrabiać zaległości, często kosztem więzi z najbliższymi.

Oświeceniowe odrzucenie recept na życie jakie daje wiara, miało w swoim zamyśle stworzyć człowiekowi dobre miejsce na ziemi. Miejsce zaprojektowane dla niego a nie dla doktryn religijnych. Miało postawić przed nim zadanie poznania i fascynacji bliźnim a nie traktowania go jako narzędzia do podtrzymywania dominacji Boga.

Naturalnym sukcesem rewolucji oświeceniowej musiał być zapowiadany przez Francisa Fukuyamę „koniec historii”. Było by to oczywiste domknięcie pewnego etapu zaszczepionego przez zwolenników potęgi rozumu wykluczającego obecność Boga. Ale jak wiadomo - i to wiadomo coraz bardziej – historia się nie skończyła. Albo więc oświeceniowa recepta na świat się wystarczająco szeroko nie przyjęła albo po prostu się nie sprawdziła. I to nawet jeśli patrzymy wyłącznie na oświeceniową Europę.

Jest też trzecia możliwość – że choć nie sposób przecenić osiągnięcia oświeceniowego humanizmu, to zawierał on w założeniu pewien sofizmatyczny błąd, iż antropocentryzm wyklucza istnienie Boga. Może być bowiem wręcz odwrotnie - docenienie człowieczeństwa może nie tylko ułatwić, ale wręcz umożliwić poznanie Boga – wcale nie musi Go negować. Gdyby miało być inaczej to trudno logicznie wyjaśnić dlaczego właściwie Chrystus przyjął ludzką postać. Antropocentryzm pozwala więc nie tylko zrozumieć swoje potrzeby ale przede wszystkim zrozumieć naturę Osoby na wzór i podobieństwo której zostaliśmy stworzeni. Bez tego dialog ten byłby niemożliwy.

Oświeceniowy humanizm odwołujący się do potencjału ludzkiego rozumu i ludzkiej natury nie może wykluczać istnienia Boga. Prędzej czy później prowadzi to bowiem do totalitaryzmu jakiejś grupy interesów, która subiektywnie wyznacza zasady. Humanizm musi więc odwoływać się do Boga, jako ideału i arbitra który „nie ma względu na osoby”. Arbiter ów musi być jednak postrzegany ludzką miarą – inaczej przestaje uczestniczyć w dialogu.

Z drugiej jednak strony problemy z agresją i zbrodniami jakich w imię wiary i często z imieniem Boga na ustach, dokonują dziś na całym świecie wyznawcy Islamu, pokazuje jak ważnym etapem – także w historii Chrześcijaństwa – był oświeceniowy humanizm – nawet pomimo że stawiając na piedestale ludzki potencjał negował często istnienie Boga. Dziś właśnie na przykładzie problemów Islamu widzimy także jakie są efekty, kiedy sama wiara w Boga zostaje pozbawiona dorobku intelektualnego epoki Oświecenia. Bóg obroni się sam – ale tylko wtedy kiedy zostanie poznany, a nie wyłącznie opiewany.

Nawiązując do słynnego dramatu Samuela Becketta, człowiek zawsze będzie czekał na swojego Godota. To naturalne, nieuniknione i w dużej mierze racjonalne. Choć inaczej będzie go sobie wyobrażał i w czym innym będzie upatrywał jego zdolności. Uświadomienie sobie że po ponad dwustu latach od narodzenia się myśli oświeceniowej „koniec historii” wciąż nie nadszedł (i nic nie wskazuje na to aby miało to nastąpić) , można założyć że sam ludzki rozum i ludzkie przymioty nie spełnią oczekiwań. Godot na którego czekają społeczeństwa Europy, albo będzie miał potencjał Boga, albo nie nadejdzie nigdy. Czekanie na Boga i przygotowywanie się na to spotkanie ma więc o wiele większy sens niż oczekiwanie na zbawienny finał wszechwładzy rozumu.

Oczywiście nie jestem w najmniejszym stopniu obiektywny. Sam fakt, że wierzę w Boga odbiera mi pozycję neutralnego obserwatora. Być może nie jestem nawet intelektualnie w stanie skonstruować myśli z których wynikałoby że Bóg nie jest człowiekowi potrzebny. Ale czy jestem mniej obiektywny niż byłby ateista? Dyskusja o istnieniu Boga jest zawsze obroną swojego dorobku intelektualnego w zrozumieniu i zdefiniowaniu porządku swojego życia. Sądzę jednak że zarówno oświeceniowy humanizm bez obecności Boga, jak i samo adorowanie Boga bez rozwoju myśli humanistycznej musi prowadzić albo do zbrodni albo do samotności. A z pewnością nigdy nie da nam odpowiedzi na pytania o co właściwie chodzi w życiu.

waw75
O mnie waw75

po prostu chcę rozumieć

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Społeczeństwo