waw75 waw75
1440
BLOG

Syndrom Sztokholmski

waw75 waw75 Polityka Obserwuj notkę 9

Silne emocje i kompletne pogubienie się dziś opinii publicznej w Polsce składają się na zjawisko określane często jako syndrom sztokholmski. Syndrom – przypomnę pokrótce – zdefiniowany jako pewien paradoksalny mechanizm psychologiczny, kiedy zakładnicy terroryzowani przez porywaczy z czasem zaczynają się z nimi solidaryzować a nawet utrudniać policji czy antyterrorystom akcję swojego uwolnienia aby jak najdłużej być przetrzymywanym i niejako własnym ciałem umacniać atuty porywaczy. Mechanizm ten ma oczywiście kilka przyczyn, począwszy od długiego okresu strachu i niepewności, przez naturalny odruch uległości wobec kogoś kto decyduje o naszym życiu, wreszcie po demagogię czy argumentację porywaczy którzy swoim działaniom zawsze przypisują szlachetne motywacje.

I wydaje się że – przy wszystkich oczywistych proporcjach – właśnie ten mechanizm zadziałał dziś w Polsce na wszystkich poziomach. To właśnie dlatego tak trudno dziś w Polsce cokolwiek zmienić a każda próba naprawy jakiejś patologii natrafia na niezrozumiały często i bardzo agresywny opór.

.  

Być może ktoś jeszcze pamięta aplauz i wycie zachwytu kiedy po wyborach 2007 roku były szef dyplomacji Radosław Sikorski zapowiadał w siedzibie zwycięskiej wtedy PO:„jeszcze dorżniemy watahę!”. Jeśli to nie była jasna i klarowna  zapowiedź jaki los spotka w przestrzeni publicznej czy życiu zawodowym każdego kto się zdradzi z poparciem dla PiS-u to naprawdę trudno wyobrazić sobie  bardziej dobitny argument. 

Ale jeśli czyjaś pamięć aż tak daleko nie sięga to może przypomni sobie jak bodajże w 2013 roku ówczesny premier Donald Tusk podczas spotkania z działaczami wrocławskich struktur PO usłyszał że w jednym z ministerstw ostał się jeszcze jakiś „pisior”. I nie miało znaczenia co ów „pisior” robi albo kim jest – ważne było tylko że „pisior” i jako taki nie ma prawa zajmować publicznej posady. Tusk najpierw wyraził zdziwienie że nic o tym nie wiedział a następnie zapewnił, że natychmiast zbada tą sprawę i oczywiście zrobi z tym porządek. Jak pamiętamy słowa dotrzymał bo kilka tygodni później Rafał Królikowski przestał pracować w Ministerstwie Sprawiedliwości.

Ale jeśli ktoś także tak daleko nie sięga pamięcią to proponuję posłuchać słynnego nagrania ze stycznia 2016 roku, z siedziby  warszawskiej PO na którym już po przegranych wyborach, Grzegorz Schetyna zapowiada że Platforma będzie opozycją totalną, wyprowadzi na ulicę milion demonstrantów  a politycy tej partii prowadzą cały czas rozmowy na szczeblu europejskim żeby jak najbardziej skutecznie prowadzić politykę przeciwko nowym polskim władzom. Proponuję jednak posłuchać także głosów z sali – szczególnie podczas debaty nad przyczynami porażki wyborczej. Wśród delegatów dominuje pogląd że porażka ta była wynikiem błędu polegającego na tym, że Platforma nie wsadziła Zbigniewa Ziobry i – nazywanego „buldogiem z bejsbolem” Jarosława Kaczyńskiego do więzienia. Gdyby „siedzieli” nie byliby bowiem w stanie poprowadzić PiS-u do wygranych wyborów. To o tyle ciekawe że ci sami ludzie którzy nieoficjalnie wysuwają takie postulaty – kiedy tylko obejmie ich oko kamery czy ktoś podsunie im pod nos mikrofon z wielkim namaszczeniem mówią o wolności słowa, demokracji, prawach opozycji, czy o dialogu politycznym.

.

 Warto też przy okazji wspomnieć jedną z rozmów nagranych przez enigmatycznych kelnerów, w której szef PKN Orlen Jacek Krawiec rozmawia z Pawłem Grasiem. Swoją drogą polecam zerkać na inicjały rozmówców bo chwilami ktoś mógłby odnieść wrażenie że to rozmowa dwóch gangsterów a nie szefa największej państwowej spółki paliwowej i sekretarza stanu w kancelarii rządu. Krawiec w niewybrednych słowach wyraża się o ówczesnym szefie PZU, Andrzeju Klesyku, który złamał niepisany układ ówczesnych spółek publicznych i zamieścił reklamę w tygodniku „wSieci”. Jak to „poetycko” ujął Krawiec: „Chłopaki są sprytne, k...a, albo mają więcej czasu, albo mniej przyzwoitości, mi nie wpadło do głowy przez sześć lat, a tu k...a, je...i, jeszcze Klesyk sk....el, wiesz, że on "wSieci" ogłoszenia daje?”.

Proszę wybaczyć ten meliniarski cytat, ale ten fragment tak dobrze pokazuje na czym polegała „wolność słowa” i zasady debaty publicznej pod rządami PO – PSL, że wystarczy za cały referat. Rozmowa miała miejsce w 2014 roku a więc owe sześć lat o których mówi Jacek Krawiec obowiązywały od samego początku – czyli od wygranych wyborach w jesieni 2007 roku. Nawiasem mówiąc najśmieszniejsze w tej sytuacji jest to, że dziś np. Monika Olejnik  rozpowszechnia publicznie „mrożące krew w żyłach” informacje że Radio ZET zakończyło z nią współpracę bo rzekomo jej dalsza praca w rozgłośni groziła że publiczne – w domyśle, dziś „pisowskie” spółki, mogły zablokować „zetce” dostęp do publicznych reklamodawców. To nie tylko uderzająca megalomania pani Olejnik, ale w kontekście znanej przecież od ponad roku rozmowy Krawca z Grasiem, także rozbrajająca hipokryzja.  

.

Wszystkie te przykłady przytaczam jednak dlatego żeby przypomnieć jak przez osiem lat wyglądała w Polsce debata publiczna, wolność słowa, swoboda wyrażania poglądów politycznych czy uczciwość władzy. Tak po prostu było – wszyscy o tym wiedzieli i co gorsza trwało to na tyle długo że zaczęło uchodzić za coś całkowicie normalnego. Nic dziwnego że po ośmiu latach dziennikarz który w mediach publicznych nie pluje na PiS ale co gorsza wyraża się krytycznie o PO, Donaldzie Tusku  czy Bronisławie Komorowskim jawi się jako ktoś kto łamie standardy – ktoś kto szerzy propagandę, ktoś kto zawłaszcza politycznie publiczną antenę. Przecież przez niemal całą dekadę było zupełnie odwrotnie – nawet za skandale i afery na szczytach ówczesnej władzy odpowiedzialność zawsze ponosiła opozycja. Choćby dlatego że „nienawistnie” o tym mówiła, albo „cynicznie wykorzystywała to politycznie”.

Mało kto zwrócił też uwagę na to, że pod koniec rządów PO-PSL w debacie publicznej powróciło ponownie do łask określenie znane przecież z lat 90-tych – czyli określenie „baron partyjny”. Co ciekawe owi baronowie partyjni, czyli ludzie szczycący się tym że bez ich wiedzy i akceptacji żadne stanowisko w regionie nie miało prawa zostać obsadzone, nie tylko całkowitym przypadkiem byli członkami tej samej partii ale dziś uchodzą za wielkich orędowników demokratycznego państwa i swobody przekonań. Grzegorz Schetyna rozdzielający na współ z Jackiem Protasiewiczem obsady na Dolnym Śląsku, Cezary Grabarczyk całkowitym zbiegiem okoliczności nazywany „szefem spółdzielni”, Aleksander Grad bez którego akceptacji przez wiele lat żaden „obcy” nie miał prawa dostać publicznej posady, czy Paweł Adamowicz albo Andrzej Halicki są dziś bojownikami swobód obywatelskich. Podobnie jak Ewa Kopacz, podziwiana za to że kiedy waży się interes polityczny to żadna prawdomówność nie zdoła jej ograniczyć. Ale co najważniejsze – przecież w odczuciach społeczeństwa, przyznajcie to proszę uczciwie, od lat było jasne że ci wszyscy mili i uśmiechnięci ludzie dzielą posady bez marginesu tolerancji a poszczególne nazwiska określają tylko zakres ich jurysdykcji na obszarze kraju. I oni naprawdę przez lata budzili respekt. Być z nimi to był atut – być przeciw nim to był koniec marzeń o pracy w publicznym sektorze, czy to w mediach czy spółce miejskiej czy tym bardziej w publicznej spółce Skarbu Państwa. I mimo przegranych wyborów ta siła respektu wciąż jeszcze gra wielką rolę., choćby dlatego że większość decyzyjnych stanowisk publicznych, etatów czy kontraktów,  wciąż jest przecież – i długo jeszcze będzie - sprawowana przez ludzi dawnej władzy.

.

Drugim niesłychanie ważnym filarem dzisiejszego syndromu sztokholmskiego jest wprowadzony przed ośmiu laty dogmat podziału społeczeństwa – na światłych i zacofanych, na pogodnych i sfrustrowanych, na inteligentnych i ociężałych i na bardzo wiele jeszcze innych antropologicznych kryteriów lepszych i gorszych ludzi. I przestańmy się wreszcie oszukiwać, bo naprawdę zaczyna to być żenujące – podział na lepszy i gorszy sort Polaków od co najmniej ośmiu lat wyłaził szpetnie niemal w każdej – prywatnej czy publicznej dyskusji ze zdecydowaną większością wyborców rządu PO- PSL. To że latami oskarżali PiS, czy ściślej mówiąc Jarosława Kaczyńskiego o dzielenie społeczeństwa pokazywało jedynie dramatyczną skalę zakłamania jaką zarażono tych ludzi. Jeśli ktoś ma wątpliwości to polecam zapytać dowolnego wyborcę PO czy Nowoczesnej co sądzi o wyborcach PiS-u. Nie o Kaczyńskim, nie o Macierewiczu czy Ziobrze – ale o ludziach głosujących na tą partię. Bez wątpienia usłyszymy to co słyszymy przecież od dekady – pogardę i projekcję niższości mentalnej. Latami oskarżali symbolicznego „pisiora” – i to absolutnie niezależnie od kontekstu dyskusji, o paranoję, niezdolność myślenia, charakterologiczne niedomagania czy wręcz systemowe zaburzenia psychiczne – akcentując przy tym swoją wyższość intelektualną, edukacyjną, cywilizacyjną i kulturową. To dlatego dyskusja publiczna na jakikolwiek w zasadzie temat stała się w Polsce niemożliwa, to dlatego w prywatnych domach niemal każda rozmowa na temat publicznego – często wcale nie politycznego – problemu od lat kończy się awanturą pełną inwektyw. Bo społeczeństwo podzielono na lepszych i gorszych, przekonując część z nich że kryterium selekcji wyznacza deklarowanie antypatii politycznych.

.

Dziś stoimy w punkcie w którym, w którym zdefiniowaliśmy sobie już kilka tych rzeczy, które nie mogą dłużej funkcjonować. Przede wszystkim to że system finansów publicznych nie uniesie już tak lawinowego zaciągania długów. Uświadomiliśmy sobie też że potencjał PKB nie powstaje wtedy kiedy 20 procent społeczeństwa zarabia dziesięć razy więcej niż  jego przeważający trzon ale wtedy kiedy dominanta zasobności obywateli jest jak najbliższa średniej. Wreszcie uświadomiliśmy sobie – oczywista skądinąd prawdę, że jeśli ludzie nie będą mieli poczucia bezpieczeństwa finansowego to nie będą się decydowali na większą liczbę dzieci i jak się okazało cale lata zaklinania rzeczywistości i poprawnie słusznych dywagacji nie było w stanie zamazać tego faktu. Na końcu wreszcie, wiemy dziś że nie da się zbudować zdrowego i silnego państwa jedynie na bazie zagranicznych koncernów a poprawne hasła nie zastąpią realnej przychylności legislacyjnej dla małych i średnich przedsiębiorców. Symbolicznie wręcz można powiedzieć że mnożącej się biurokracji nie zrównoważy to że formularze można będzie pobrać ze strony internetowej urzędu. 

Mam tylko nadzieję że Polacy będą się potrafili wydobyć z syndromów ostatniej dekady – syndromów które pozwolą ich obezwładnić przez ludzi którzy do wielu tych patologii państwa przez ostatnie lata doprowadzili. Nawet jeśli zalew szczytnych haseł i wzniosłych idei zdoła zamazać prawdziwy obraz ich motywacji i metod jakimi przez ostatnie osiem lat się bez krępacji posługiwali.          
 

waw75
O mnie waw75

po prostu chcę rozumieć

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Polityka